O 18.30 docieramy do Puente del Inca, a dokładnie do szeregu zabudowań ciągnących się wzdłuż głównej drogi. Znajduje się tu kilka hosteli, targowisko z lokalnymi pamiątkami, sklep spożywczy i firmy mularskie. Łukasz z Pawłem zostawiają nas na kilkadziesiąt minut, by zorientować się w ofercie przewoźników. Jest już późno i decydujemy się przespać na miejscu, by z rana wyruszyć do Confluencia. Dookoła szaleje wiatr, zamiatając wszechobecnym piachem i chłodem. Warto ubrać coś ciepłego.
Ostatecznie trafiamy do Los Puquios, ekipy dowodzonej przez trzydziestoparoletniego Argentyńczyka. Nie pamiętam jego imienia ale był facetem konkretnym i małomównym. Wiedział co robi i swoim działaniem dawał łatwo do zrozumienia, że nie lubi tracić czasu. Zaoferował nam darmowy nocleg i podwiezienie pod samą bramę parku. Zapłacić musieliśmy jedynie za transport bagaży mułami.
Po przewiezieniu całej (!) naszej ósemki minibusem do bazy Los Puquios mieliśmy określony czas na przepakowanie plecaków i zważenie ich. Ja z Łukaszem zdaliśmy najmniej, bo tylko po 12kg (2$ za 1kg). Łącznie ok. 210kg licząc rzeczy Ronca i Szuwara, którzy zmierzali już od dwóch dni w stronę Plaza de Mulas.
Noc spędziliśmy w altanie, która choć niepozorna świetnie chroniła od wiatru i komarów. Przespaliśmy ją na podłodze razem z innymi podróżnikami. Przed snem każdy posilił się po raz pierwszy od wyjazdu wędrownym prowiantem. Toaleta i umywalka z "umierającym" strumieniem wody. Spanko a o 7 rano wyruszamy w góry.