Santiago, lotnisko
Po trzynastu godzinach lotu zbliżamy się do Santiago de Chile. Lato w pełni. Słońce upomina się o nas już w samolocie. To będzie gorący miesiąc.
Na lotnisku spotykamy kolejne osoby. Agnieszka, Grzesiek i Krzysiek przylecieli prosto z Florydy. Tak było podobno taniej : ) Czekamy jeszcze na ich „opóźnione” bagaże, odprawa i wio. Do kompletu brakuje Ronca i Szuwara, którzy są już na miejscu w Argentynie.
Bananowy przemytnik. Wjeżdżając do Chile lepiej zadeklarować, że ma się zawsze przy sobie kawałeczek kiełbaski albo pomidora (zabronione więc lepiej oszczędzić sobie nieco grosza). Można szybciej i taniej ruszyć w dalszą drogę. Inaczej długie poślizgi na skórce od…banana.
Santiago, dworzec autobusowy
Małego plecaczka za chwilę nie będzie. Albo już go nie było. W Chile trzeba uważać na drogie cenności. Podobno na dworcu autobusowym udzielał się w tym czasie rosyjski przybysz z jakąś niepozorną dziewczynką.
Drugi błąd to nie zarezerwowane wcześniej bilety autobusowe na podróż do Mendozy. Na szczęście bus, którym dostaliśmy się z lotniska ciągle stoi na dworcu. Kierowca zgadza się zabrać nas do Argentyny.